Hołownia uderza w Biedronia. Szczery wpis na Facebooku

Robert Biedroń ostatnio wzbudza wiele kontrowersji. Sporo ludzi się na nim zawiodło, a jednym z nich jest Szymon Hołownia, który poinformował o tym obszernym wpisem na Facebooku. A więc to nie Robert Biedroń jest liderem, na którego czekałem. Bo wczoraj się okazało – to oczywiście tylko moje zdanie – że on nas nie połączy, a podzieli. Owszem, połączy najbardziej niecierpliwie wyczekującą zmiany część lewej strony przekonaniowej mapy, ale to nie jest ktoś mający pomysł na to, jak na nowo polepić rozjeżdżającą się Polskę, w której – zaryzykuję – dla większości ludzi postulat aborcji na życzenie do końca 3. miesiąca, nie mieści się w pojęciowniku. – rozpoczął.

Nie wydaje mi się, bym miał jakieś specjalne wątpliwości co do tego, że jestem katolikiem, ale uważam że można rozmawiać o związkach partnerskich (Kościół to nie państwo, państwo to nie Kościół, w państwie żyją ludzie różnych przekonań i wizji, trudno znaleźć powód dla którego prawo państwowe miałoby zabraniać dwojgu dorosłych ludzi wyciągania konsekwencji prawnych z ich decyzji, oczywiście dopóki nie dochodzimy do terminu „małżeństwo”, bo to otwiera zupełnie nowe pole, granicę dla mnie osobiście nieprzekraczalną). Można rozmawiać o wycofaniu religii ze szkół (źle to nam, Kościołowi, raczej nie zrobi). Ale renegocjacja (czyli de facto) wypowiedzenie konkordatu? Opodatkowanie tacy? Zimne ognie. Lubię Roberta, to bardzo miły facet, ale kto mu – do kroćset fur beczek – pisze te strategie? Pomijam fantazmaty takie jak zamknięcie kopalń do 2035 (ja chętnie obiecam, że w 2043. zostanę znanym oszczepnikiem, a w 2079. wydam i rozdam za darmo dwa miliony płyt – wtedy już raczej nagrobnych – z balladami discopolo). Najpierw proponowanie chwilę po pogrzebie żonie Pawła Adamowicza miejsca w swojej partii, później opowieści o tym, że będzie kandydował do PE, po to żeby nie przyjąć mandatu i zrobić miejsce swoim (nigdy nie wierzę politykom, którzy traktują wybory do PE jako marne tło do najważniejszych w kosmosie wyborów na Wiejską; polityk, który nie rozumie fundamentalnego znaczenia Europy, nie ma pojęcia o świecie, którym chce zarządzać). A teraz pójście na jałowe zwarcie z Kościołem, który w Polsce jest wciąż bardzo silny, i będzie – jako instytucja – silny jeszcze przez co najmniej dekadę, zanim owej instytucji mocno nie przetrzepią skutki obecnego miziania się z władzą, historie a la Toruń, i inne medialnie dopiero wchodzące na tapet sprawy, od nierozliczonej wciąż porządnie od góry sprawy pedofilii zaczynając. Nie wiem, czy Robert będzie premierem, wiem że wczoraj ogłosił że na pewno nie będzie prezydentem. A na razie będzie liderem 8-10 proc. nowej, miejskiej lewicy (dla której Razem to marksiści, a SLD to leśne dziadki). Oto więc kolejny polityk, który mówiąc: „pluralizm”, ma na myśli siebie. A definicję zgody narodowej ma prostą: zgódźcie się ze mną i basta. – kontynuuje.

Narodził nam się więc kolejny skrzydłowy, ale nie kapitan. Gdzie jest kapitan? Jeszcze go nie ma. Jeden kandydat siedzi na Żoliborzu i nieumiejętnie udaje że nim nie jest, doskonali sztukę kierowania bolidem z tylnego siedzenia i namaszczania delfinów, którzy poza tą maścią niewiele mają do zaoferowania. Drugi siedzi zaś w Brukseli, popuszcza ezopowe tweety, i taktycznie próbuje wyczekać perfekcyjny moment wlączenia się do walki, tyle że coraz więcej wskazuje na to, że może przekombinować i właściwy moment w tej swojej strategicznej perfekcji przeczekać. Czasy są bowiem rewolucyjne. Wiem co
mówię, bez przerwy jeżdżę po Polsce i słucham. Ludzie nie potrzebują kraju z wojną na trybunały czy pomniki, albo z aborcją na życzenie. Potrzebują kraju, w którym ci, co sądzą, że aborcja na życzenie z tymi co sądzą, że aborcja nigdy, są w stanie tak żyć, żeby im się za poglądy nie pozabijały ich już narodzone dzieci. To nie jest tak, że ludzie nie mają w sobie wrażliwości: na nienarodzone dzieci, na przyrodę, na nadciągającą zmianę klimatyczną, demograficzną (imigracja i uchodźcy), na prawa mniejszości i rosnący bezwład większości, to że żyjemy w czasach przełomu er większość moich rozmówców czuje w kościach. Kłopot w tym, że nasi liderzy proponują nam na to wciąż recepty z lat 90. XX wieku (więcej aborcji, walić w Kościół albo: więcej pomników, głośniej śpiewać hymny), zamiast zastanowić się, jak być nowym liderem nowego społeczeństwa w nowym wieku. Ja już mówiąc szczerze rzygam od tych wszystkich zaproszeń: „Pójdzie za mną na nowe barykady!”. Pożyłbym. Pocieszył się wspólnotą. Popił razem herbatę, porobił miejsce dla innych, podowiadywałbym się, co i nich, a nie latał z kombinerkami, by im przeszczepić swój mózg. Nazywajcie to sobie utopią, idealizmem, z całym szacunkiem – mam w nosie. Będę powtarzał ad mortem defecatam: nie potrzeba nam lewicowego mesjasza z workiem „tysioncplusów”, ani prawicowego wąsatego tatula narodu. Potrzeba nam kogoś, kto wcieli w życie to genialne haslo, z którym chciała iść do wyborów samorządowych pewna (marząca o federalizacji Polski) inicjatywa (i chyba w końcu nie wystartowała): „Zgoda. Jesteśmy różni”. Wyglądam go, i jeszcze go nie ma.
– zakończył.

Źródło: facebook.com/szymonholowniaoficjalny
Foto: youtube/Tomasz Lis.