Joanna Racewicz napisała do Kaczyńskiego, a jej wstrząsające słowa odbiły się echem w całej Polsce. Prezes PiS został wbity w ziemię!

Nie cichnie echo po wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego, który skrytykował podczas jednego ze spotkań z wyborcami postawę Polek spożywających alkohol. Słowa te niezwykle dotknęły kobiety, a zareagować postanowiła na nie dziennikarka Joanna Racewicz. W niezwykle osobistym liście otwartym skierowanym do prezesa PiS opublikowanym na Instagramie wbiła szpilę całej partii rządzącej. „To ja i mój Syn. Urodziłam sporo po trzydziestce. Nie, nie dlatego, że „dawałam w szyję”, Panie Prezesie. Odwlekałam macierzyństwo ze strachu o przyszłość. Nasze pierwsze dziecko było za słabe, żeby przeżyć. Umarło we mnie. Bywa. Potem chcieliśmy zbudować gniazdo. Dom. Nie oglądaliśmy się na państwo. Byliśmy we dwoje, młodzi. Szczęśliwi” – rozpoczęła.

Aż przyszedł „pierwszy PIS” i rękami swoich komisarzy wyrzucił mnie z pracy. Uchodziłam za „lewaczkę”. Mówilam: „ to trzeci miesiąc ciąży”. Nie miało znaczenia. „Nie pasujesz nam”. To była umowa o dzieło, a nie etat. Nazywają to: „śmieciowka”. Zna Pan? Zero praw. Zero szans na obronę. Drugie dziecko też straciliśmy. „Nie ma powodów medycznych, wyglada na silny stres” -tyle diagnoza. Przyszła depresja. Trzymała w garści latami. Wtedy kiepsko z prokreacją. Czy ktoś z TVP się mną zainteresował? Nie, Panie Prezesie. Za to usta pełne frazesów o polityce prorodzinnej. Bla, bla, bla. Tylko pańska Bratowa poprosiła swojego Męża, Prezydenta, o dłuższy urlop dla szefa ochrony, mojego męża. „Niech się pan zajmie żoną” – usłyszał. Paweł został ze mną w domu. Trzymał za rękę. Powtarzał: „damy radę”” – kontynuuje.

Dwa lata później stał się cud. Syn. Wyczekany, wytęskniony, wymodlony. Aż przyszedł 10 kwietnia i lot w jedną stronę. Początek kampanii o reelekcję. Wszystkim zależało, żeby wylądować. Panu też, prawda? Zostawmy śledztwo. Pomówmy o emocjach. Mocnych i skrajnych. O publicznej żałobie rozciągniętej na lata. O marszach z pochodniami co miesiąc. Przepychankach na cmentarzu, dyskusjach podgrzewanych na wiecach: „Znamy prawdę, prawda już blisko”. I – na koniec – o spotkaniu z Mężem po ośmiu latach. W Zakładzie Medycyny Sądowej w Lublinie. Prosiłam: „zostawcie go, jest ostatni. A jeśli tak – nie ma pomyłki. Byłam w Moskwie. Do zalutowania trumny. Wiem, jak jest ubrany. Opisać? Oszczędźcie tego mnie i dziecku. Znów nie słuchał nikt. A teraz? Czy słyszy Pan oburzenie? Wściekłość? Żal? Bezsilność? Smutek? Nie można pogardzać kobietami. Nasz gniew potrafi skruszyć trony. Czasem wystarczy iskra” – zakończyła.

Czytaj dalej

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Joanna Racewicz (@joannaracewicz)

Foto: instagram.com/joannaracewicz, youtube/Fakty RMF FM
Źródło: instagram.com/joannaracewicz